piątek, 7 lutego 2014

Przełom

Mąż śpi, Zozo śpi a ja jakoś nie mogę. Naszej córce wybiło ostatnio 18 miesięcy, a ja niezbyt oryginalnie pomyślałam "jak ten czas leci" i jak mi szkoda, że tyle czasu już minęło i tyle pierwszych chwil już za nami. 


Od poniedziałku wracam do pracy. Czas najwyższy ale ten moment dopiero sprawił, że zaczęłam na poważnie analizować swoje macierzyństwo. Przez całą ciążę obiecywałam sobie wiele rzeczy i dziś myślę, że gdybym dotrzymała tych obietnic najpewniej byłoby nam lepiej, wygodniej. 

Będąc w ciąży święcie wierzyłam, że mój dzień będzie idealny. Wstanę rano i jak zwykle rozkoszując się poranną kawą, obudzę cudowne dziecko. W spokoju zjemy śniadanie, pogadamy, pójdziemy na spacer. Owszem, byłam przygotowana na brudne pieluszki i nieprzespane noce ale to co mnie spotkało nie mogło się w żadnej mierze równać z tym o czym marzyłam.

Nie chcę kreślić obrazu macierzyństwa bez lukru, bo widzę że moje jest mimo wszystko mocno lukrowane.
Rano budzi mnie skacząca po mnie 13 kg kuleczka, gdy była młodsza wołała mnie do siebie, potrafiła obudzić się o 4 nad ranem i już nie pójść spać. Marnowałam wtedy dużo energii by ją uśpić i święcie wierzyłam, że nie mam prawa zabrać jej do naszego łóżka, więc z uporem maniaka męczyłam się przysypiając na fotelu. Dziś gdy Zozo budzi się obok mnie, w naszym łóżku, do którego przywędrowała gdzieś pomiędzy 2 a 5 rano, uśmiecham się do niej i wiem, że nie dzieje się nic złego, mam pewność, że pójście na kompromis było dobre dla nas obu. Tak jest z każdym naszym kompromisem.

Mała Zo nie przepada za jedzeniem śniadań, nie lubi się ubierać przed wyjściem na spacer. Potrafi się długo awanturować gdy nie chce iść spać, zażądać czekolady przed obiadem i mieć swoje zdanie na temat koloru słońca, które wspólnie rysujemy. Zo tuli się do mnie ze słowem "kosiam", zamiata kuchnię miotłą 2 razy większą od niej, posyła buziaki nieznajomym, ociera moje łzy, opowiada historie, które trudno zrozumieć i śpiewa piosenkę o Dorze. 

Czy przyjdzie kiedyś taki czas, że znów będę utulać ją na rękach? Nie. Mam tylko jedną szansę, to moje Maleństwo mam tylko raz i wiem że nie mogę jej zmarnować. Inwestuję więc całe pokłady empatii i cierpliwości. Pcham jej do głowy i serca taki ogrom miłości jaki jest w stanie udźwignąć. Ćwiczę wraz z nią przytulanie i całowanie. Uczę wrażliwości. To takie trudne gdy jednocześnie pragnę rozwijać w niej kreatywność, budować jej pewność siebie i zapewnić jej bezpieczeństwo. 

Tak bardzo chciałabym by nie popełniała moich błędów, a przecież nie mam prawa pozbawić jej ich zupełnie. Wciąż się miotam, mam poczucie winy. 

A potem przychodzi wieczór, Zo zasypia w moich ramionach i doskonale tam pasuje. Patrzę jak śpi w swoim małym łóżeczku, jak zaciska piąstkę na pluszowym misiu... Myślę o minionym dniu. Mam w pamięci każdą jej złość, każdy uśmiech. Zastanawiam się czy nie zmarnowałyśmy tego dnia. Nie chodzi o to by zapamiętać go na zawsze ale by nauczyć się czegoś nowego, by kogoś zrozumieć, by nie zabrakło czasu na przytulanie i mówienie "kocham cię". Całuję tą małą główkę, te bezbronne rączki.

A gdy następnego dnia, przed popołudniową drzemką Zo krzyczy na moich rękach "nie cieba pać", myślę sobie na poły z ulgą "to minie" i na poły z żalem "to przejdzie".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz